Wilhelm Gustloff – wyprawa GKP REKIN

Członkowie Naukowego Koła Badań Podwodnych REKIN byli pierwszą nie zawodową grupą nurkującą na wraku Wilhelm Gustloff od czasu jego zatopienie przez gieroja Marinesko. Latem 1973 roku pod hasłem poszukiwania Bursztynowej Komnaty klub nasz otrzymał „błogosławieństwo” władz i pomoc wielu państwowych przedsiębiorstw. To czego nasłuchaliśmy się o wraku od „naocznych świadków”, nurków klasycznych, dziennikarzy zagranicznych wymagało weryfikacji. Na przykład wielokrotnie zasłyszana wtedy wiadomość o wyraźnie widocznym, wyciętym palnikiem prostokątnym otworze w burcie – co w domyśle miało świadczyć o obecności „zawodowców”. Ani ja ani żaden z kolegów nie zauważył śladów odpowiadających takiemu opisowi. Dziwią mnie trochę obecne relacje z wraku. Relacje pewne, bezdyskusyjne, jedyne prawdziwe, dokładne jak wiadomości z Dziennika. Kładę to na karby tego że obecna młodzież jest z pewnością znacznie bardziej rozwinięta od tej sprzed 35 lat. Widzi więcej i lepiej. Dziwi mnie to też dlatego, że 35 lat temu wrak był znacznie czystszy (zupełnie bez porastających go omułków). W wielu miejscach widoczne był warstwy farby białej i szarej. Bardzo dobrze widoczny był napis na dziobie jak i wiele bulajów przez które można było wzrokiem i latarką spenetrować wnętrza pomieszczeń. Widoczność sięgała przy górnym pokładzie nawet do 15 metrów. Bez problemu wpływało się do szybu ładowni dziobowej i przepływało nią aż do miejsca odłamania od środkowej części kadłuba. Tak więc ocena stanu była ewidentnie łatwiejsza.

Ten rysunek (lekko podcieniowany teraz) wraku Wilhelma Gustloffa na zlecenie GUM wykonałem w w 1973 roku na podstawie swoich obserwacji (około 7 godzin na wraku) i relacji moich kolegów płetwonurków. Obecne relacje dotyczące wyglądu wraku odbiegają od stanu z roku 1973. Myślę, że składa się na to suma paru czynników takich jak: błędy w ocenie z przed 33 lat, błędy w ocenie obecnie, mocno podekscytowanych, nurkujących na wraku, dewastacja przez „nurkujących”, samodestrukcja związana z upływem czasu. W końcu statek został trafiony trzema torpedami, które naruszyły całą jego strukturę, następnie uderzył o dno (długość statku przekracza kilkakrotnie głębokość morza w miejscu zatonięcia) na, którym w wodzie z dużą zawartością tlenu, od 60 lat spoczywa. Ponownie parę potężnych wybuchów wstrząsnęło nim w roku 1973 (odstrzelenie śruby, masztu i trzech kotwic). Bez wątpienia naruszona struktura statku ulega postępującej destrukcji a wygląd wraku ulega zmianie. Wersje tego rysunku żyją własnym życiem na wielu stronach internetu. Mam nadzieję że ich autorzy czują się równie dobrze jak ja.

A teraz parę słów do wszystkich ogórkowych pismaków podnoszących jakiś bliżej nie określony wrzask i bełkot, tak na łamach prasy jak i w internecie. Instytucją najbardziej zainteresowaną wynikami oględzin wraku w 1973 był Gdański Urząd Morski, który udzielił nam największej pomocy w postaci sprzętu i jednostek pływających. Przeszkoda nawigacyjna nr 73 w ogólnym pojęciu indoktrynowanego społeczeństwa nie była zbiorową mogiłą.

„Była ona przeszkodą dla gigantycznych tankowców mających przypływać do właśnie budowanego przez ludową ojczyznę wysiłkiem całego narodu, Portu Północnego. Była ona świadectwem powojennej sprawiedliwości. Zginęli na WG sami źli Niemcy, faszyści, hitlerowcy uciekający jak szczury z wyzwalanych przez bohaterską Armię Czerwoną odwiecznych ziem polskich, Prus Wschodnich. Żadnych sentymentów, żadna mogiła, żadnej litości nawet dla szczątków. Marinesko, kapitan S13, opój z wyrokiem rozstrzelania na karku, topiąc kilkanaście tysięcy ludzi staje się bohaterem Związku Radzieckiego o czym z dumą donosiły podobne do obecnych ogórkowe pismaki.”

Prowadzona przez nas na zlecenie GUM inwentaryzacja wraku miała być wstępnym materiałem do podjęcia decyzji o wydobyciu wraku lub jego zniszczeniu przez wysadzenia najwyższych części. Proszę się zapoznać z artykułem w Horyzontach Techniki nr 6 z 1974 roku !!!. W 1973 roku ograniczono się do wysadzenia tylnego masztu, który sięgał 21 metrów od powierzchni morza, co przy sztormie mogło zagrażać tankowcom. Również bez najmniejszego szacunku dla spoczywających tam szczątków użyto materiałów wybuchowych do odstrzelenia śruby napędowej i 3 kotwic (rzekomo dla przemysłu stoczniowego). Zdeponowano je na Nabrzeżu Węglowym (siedziba PRO). W jakiś czas potem Niemcy proponowali wymianę tych obiektów na nowy sprzęt nurkowy firmy Drager, reakcją na to była decyzja sekretarza POP (PZPR) o pocięciu palnikami i wywieziona na złom. Komentarz tegoż sekretarza do podjętej decyzji: „nie będą nam tu pogrobowcy Hitlera robili ołtarzyków”. Wszystkie wydobyte z wraku w 1973 roku przedmioty zostały zdeponowane w Urzędzie Morskim. Klub nasz wystąpił o czasowe przekazanie ich klubowi i tak się też stało. Wszystkie one z wyjątkiem wyżej opisanych znajdują się w siedzibie REKINA w Oliwie. I tu właśnie każdy dziennikarzyna, który chce napaść się wiadomościami na których zarobi parę wierszówek (jeśli akurat nie urodziła się krowa z dwoma głowami) może przyniesione przez siebie piwo postawić na stojącym w rogu pokoju żyrandolu z WG. Potem szybko napisze, że to stolik pod alkohol !!!! Ostatecznie jeśli się nie potrafi usłyszeć nic innego to i to jest jakaś wiadomość. Tu właśnie w Oliwie wszystkie te przedmioty (a zapowiadało się że będą jedynymi) czekają aż uda się nam załatwić miejsce (muzeum, izba pamięci) gdzie tak drobiazgi z WG jak i wiele innych bardzo ciekawych przedmiotów będzie mogło być wyeksponowanych. W następnych latach klub nasz wielokrotnie organizował nurkowania na Wilhelmie Gustloffie. Podczas wyprawy na wrak a 1991 roku kotwica kutra zaczepiła o coś i podczas jej podnoszenia wyciągnęła na powierzchnię poręcz klatki schodowej. Udało się ją podjąć i też stanowi eksponat do przyszłego Muzeum.

Przy okazji chcielibyśmy zadać pytanie co się stało z przedmiotami, które również powinny się znaleźć w muzeum WG, a byłyby naprawdę wielką jego atrakcją. Co mianowicie stało się z dzwonem z Wilhelma Gustloffa wydobytym przez nurków PRO, oraz z lampą topową (patrz zdjęcie z 1973 roku) zdjętą z masztu rufowego przed jego „odstrzeleniem”.

Czyniliśmy również starania o utworzenie np. w Łebie muzeum lub choćby czegoś na wzór, tego co kiedyś nazywano „izbą pamięci”, Niewątpliwie powinno to być interesujące dla samej Łeby jako miasta najbliżej położonego miejsca katastrofy. Była nawet nasza propozycja skierowana do burmistrza Łeby aby takie muzeum umieścić w widocznym na zdjęciu budynku. Niestety sprawa się „rozmyła”.

Wszyscy mocni w gębie i piórze – apelujemy do Was (my już wyczerpaliśmy swoje siły) miast drzeć się i bić pianę w pozornie społecznym interesie zbierzcie trochę energii i pomóżcie nam (a i sobie) załatwić miejsce w trójmieście na wystawienie wszystkich eksponatów. Ostatnia propozycja miasta aby Muzeum Nurkowania umieścić w Sobieszewie wydaje się nam mało atrakcyjna ze względu na odległą lokalizację. Znacznie lepszym, naszym zdaniem jest pomysł zlokalizowania Muzeum poświęconego nurkowaniu w byłej zajezdni tramwaii konnych w Oliwie. Niestety trudne do załatwienia.
No dalej zamieńcie siłę gęby na siłę czynu. Czekamy.
Płetwonurkowie chcą i będą nurkować na wrakach i to na takich jak W. Gustloff z powodów najrozmaitszych, ale ci prawdziwi z powodu jakiegoś bliżej nie określonego magnetyzmu takich miejsc.
Ciekawe ile osób musi zginąć na przykład na Mount Everest aby uznano to za mogiłę setek czy tysięcy i zakazać tam wstępu. Alpiniści wspinają się na góry bo one są. Płetwonurkowie nurkują na wraki bo one są.
Tyle dla przypomnienia, zainteresowani w parę minut znajdą w internecie mniej lub bardziej wyczerpujące informacje.
Od pewnego czasu krążą opowieści o rzekomym dzwonie ze statku Wilhelm Gustloff.
Dzwon znajdujący się w restauracji Barakuda w żadnym przypadku nie jest dzwonem statku Gusttlof. Jest być może dzwonem ze statku Wilhelm Gusttlof ale nie dzwonem statkowym Wilhelma Gusttlofa. Najprawdopodobniej znalazł się na Gusttlowie przypadkowo jako mienie wywożone z Gdyni. Inna sprawa to jak się tam znalazł dzwon będący dzwonem kościelnym (prawdopodobnie) z niemieckiego miasta Bochum. Napis na dzwonie „Bochumer Verein 1937 Bochum”, co może oznaczać, że dzwon był wykonany na zamówienie jakiejś wspólnoty z Bochum. Czy to był kościół czy magistrat czy inna organizacja trudno powiedzieć. Dzwony statkowe nigdy nie były tej wielkości i nie spełniały już tych funkcji które spełniały na żaglowcach. Dzwon w Barakudzie ma około 1m wysokości i żadnych inskrypcji wskazujących na jakikolwiek statek dla którego byłby przeznaczony. Krążące informacje że jakoby był to dzwon, który był zamontowany na rufie Gusttlofa wydają mi się mało prawdopodobne. Dzwon tej wielkości, na rufie, i z konstrukcja wskazującą na uruchamiane dzwonu nie przez poruszanie sercem a całym dzwonem wskazuje jednoznacznie na to iż jest to raczej dzwon przeznaczony na przetopienie, a w Gdyni znalazł się przypadkowo. Wynurkowałem na na Gusttlofie około 7 godzin i na rufie, gdzie rzekomo miał być zamontowany (a gdzie widoczność była nadzwyczaj dobra) ani ja ani żaden z moich kolego takiego obiektu nie widzieliśmy. Dzwon został wydobyty przez nurków PRO gdzie sobie spoczywał aż właściciel knajpy wypożyczył go od PRO po to aby stal „do kotleta schabowego” koło „sracza”. Cala historia jest raczej dobudowana do dzwonu dla potrzeb dziennikarzy w ogórkowym sezonie. Nie mam wątpliwości, że jakiekolwiek było by pochodzenie tego dzwonu to powinien on być eksponowany w innym niż knajpa miejscu, choćby dlatego że był niemym świadkiem największej tragedii morskiej na świecie. Całkiem niezłym byłoby, moim zdaniem, muzeum organizowane przez stowarzyszenie „Przyjaciele Helu” w Helu.

Michał Rybicki


ŹRÓDŁO: http://mihurybi.website.pl/
ZEBRAŁ I OPRACOWAŁ: MICHAŁ RYBICKI

Wilhelm Gustloff – galeria okrętu

Wilhelm Gustloff – Wyprawa GKP „Rekin”